16:04
18 kwiecień 2024
czwartek

Północna.tv

Ty też masz swój głos!

Krótka historia osiedlowej BAZY

Zamieszczono dnia czw., 2020-07-30 13:26

Scenka rodzajowa na jednym z gdańskich osiedli. Po niedzielnej, punktowej wichurze, jaka przeszła nad osiedlem przy Al. Grunwaldzkiej na pograniczu Gdańska i Sopotu na ogrodzonym placu między blokami została sporych gabarytów odłamana topolowa gałąź. Niemal tego samego dnia gałąź wzbudziła zainteresowanie dzieciaków z osiedla. Zeszły się wszystkie. Naście sztuk, których od początku wakacji albo nie było w ogóle widać, albo jeśli się pojawiały, to wyłącznie ze smartfonami w garści i słuchawkami w uszach.

 

I nagle stał się cud!

Pojawiła się gałąź. Wielka, toporna, ciężka – słowem nieestetyczna. I dzieciaki odłożyły smartfony, zakasały rękawy, i bez użycia narzędzi, korzystając z dostępnej infrastruktury placu zabaw, bez niczyjej pomocy, przy użyciu wyobraźni i kreatywności – a także bez ofiar w ludziach ;) zbudowały szałas! I to jaki! Wzmacniany paletami :) Po dwóch dniach w środku pojawiły się nawet krzesła i stół.

 

- Chcieliśmy zrobić podłogę, więc wyczailiśmy moment, kiedy panowie skosili trawę i spakowali ją do worków. Zabraliśmy jeden zanim je wywieźli – mówi Berenika, jedna z dziewczynek z osiedlowej paczki. Ma 11 lat - No i chcieliśmy mieć na czym siedzieć, to z kumplami obeszliśmy ze trzy bloki, bo teraz ludzie różne rzeczy wystawiają przed klatki. Znaleźliśmy krzesła i stół. Więc je przytargaliśmy.

 

I tak dziecięco-młodzieżowe życie osiedla skupiło się wokół szałasu, zwanego BAZĄ. Na osiedlu dało się zaobserwować zjawisko dawno niewidziane. Dzieciaki rozpoczynały urzędowanie około godziny 11, rotacyjnie znikały na obiad, po czym po obiedzie spotykały się ponownie w BAZIE by w niej przepaść do zapadnięcia zmroku. Konstrukcja okazała się na tyle wytrzymała, że bez trudu zniosła dwie większe ulewy.

 

Aż do czwartku, 30 lipca, kiedy to panowie zatrudnieni w spółdzielni do sprzątania i utrzymywania porządku rozpoczęli rozbiórkę BAZY a gałąź pocięli piłą mechaniczną. Meble zaś odstawili na bok, by zabrał je samochód odbierający gabaryty. Tak skończyła się historia BAZY.

 

I co właściwie z tego wszystkiego wynika?

 

Może nie trzeba stawiać kosztownych placów zabaw zaprojektowanych dla dzieci przez dorosłych. Bo większą frajdą okazuje się kupa gałęzi niż estetyczna zjeżdżania z zamkiem? Bo smartfony młodsza młodzież odłożyła nie dla świeżutkiego drewnianego zamku postawionego kosztem kilkudziesięciu tysięcy złotych przez spółdzielnię, a dla złamanej gałęzi, która stała się budulcem dla czegoś, co stworzyli sami. Może warto byłoby chociaż rozważyć zmianę podejścia do zagospodarowania osiedlowego placu i pozostawienia niedużego skrawka nieładu, chaosu i twórczego bałaganu? Nie wszystko musi być uładzone i ugłaskane.

 

Sami pracownicy sprzątający ochoczo ruszyli do pracy, bo przecież jak się coś stanie, to będą do nich pretensje, bo ludzie to teraz się skarżą o wszystko.

Niby jest w tym trochę racji, ale po prawdzie nogę można sobie złamać na równiuteńkim boisku. Prawdopodobieństwo dokładnie to samo.

 

Na tą osobliwą rozbiórkę dzieciaki patrzyły z okien swoich mieszkań. Dzień wcześniej umawiali się na 13 w BAZIE.

- Tyle pracy i kminienia… - westchnęła smutno Berenika.

 

red.foto/Karolina Łucja Białke